W 2018 skończyłam 30 lat i skończyłam je zupełnie gdzie indziej niż zaczęłam. Co właściwie nie jest niczym nietypowym, w końcu mało kto ląduje świętować urodziny z powrotem na porodówce. Ale jeśli umówimy się, że nie będziemy aż tak precyzyjni w określaniu miejsca rozpoczęcia życia, to możemy ustalić, że wszystkie dotychczasowe lata spędziłam w jednym domu. Takim wiecie – domu-domu, do którego się jedzie po sesji na studiach i w czasie urlopu na święta.
Dom był mieszkaniem w budynku zwanym domem nauczyciela, w którym prawa zamieszkania dostałam chociażby dlatego, że urodziłam się 14 października. Mieszkaliśmy na piętrze, a na piętro trzeba się wdrapać po schodach. Ze schodami łączyło mnie wiele bliskich spotkań. Czasem wchodziłam na boso żeby nikt nie usłyszał jak wracam odrobinę po terminie i odrobinę poza limitem wskazanej trzeźwości. Czasem “schodziłam” w przyspieszonym tempie, a lot nad schodami kończyłam plaśnięciem w ścianę na klatce schodowej – wbrew pozorom obie okoliczności nigdy nie zaistniały równocześnie.
Ale moim najważniejszym schodowym przekonaniem było to, które wyrobiłam już sobie jako dziecko, które liczyło do dwudziestu. Takiemu dziecku ciągle się każe coś liczyć, najlepiej głośno i a teraz po angielsku. I ja wtedy sobie wymyśliłam, że nie chcę wiedzieć ile jest schodów do domu. Bo jak doliczę się tych schodów, to coś strasznego się stanie. Liczba schodów prowadząca na piętro w domu nauczyciela w Krajence była moją ziemską tajemnicą, o której można było myśleć w te okropne chwile kiedy się jako dziecko próbuje wyobrazić co to jest na przykład nieskończoność. I chociaż trudno mi teraz w to uwierzyć, ja przez 30 lat nie policzyłam ani razu tych schodów.
Aż do tego lata. Bo tego lata wchodziłam na nie ostatni raz – jako mieszkanka znaczy się. I wiem, że pointa tego wstępu powinna być taka, że schodów jest na przykład 12 i to znaczy to i to. Ale wiecie co? Za nic nie pamiętam ile ich w końcu było. Przynajmniej mój niedziecięcy umysł może do nieznanej liczby schodów uciekać kiedy przed snem myśli o nieskończoności i wieczności – obie rzeczy wraz z wiekiem nie robią się mniej groźne.
Tak więc 2018 był rokiem, w którym oficjalnie zmieniłam adres, z prowincjonalnego na wiejski oraz rokiem, w którym wreszcie poznałam największą tajemnicę swojego dzieciństwa, której rozwiązania natychmiast zapomniałam. A co poza tym?
Kulturalnie
Oj to był bogaty kulturalnie rok – to niezły paradoks zważywszy na to, że po raz pierwszy od 6 lat nie zobaczyłam właściwie wszystkich polskich premier kinowych (ale kilka zobaczyłam, no bo co w końcu kurczę blade). Jednak książek, filmów, seriali etc było tak wiele, że zasługują na osobny post – przy okazji sprawdzicie ile z moich czytelniczych planów na 2018 się spełniło (spoiler: całkiem sporo).
Blog – czy było rychtyg?
Z blogiem nie zawsze było łatwo. Niby to żadna filozofia wziąć i napisać – i uwierzcie mi, wziąć i napisać to moja być może ulubiona zbitka czasowników. Ale zmagałam się trochę z tym co chcę na rychtygu opisywać, do jakiego stopnia odkrywać, a jak zachować przy tym autentyczność i jakość. Kiedy czytam moje zeszłoroczne podsumowanie roku widzę, że było grzecznie, raczej słonecznie i z wielkimi planami na przyszłość – pora więc się z sukcesów i niedosukcesów rozliczyć.
To z czego jestem szczególnie dumna?
Kiedy na początku 2018 roku Kasia z Worqshop ogłosiła, że szuka blogerów, którzy stworzą gościnne posty na jej stronie, wiedziałam, że to świetna okazja na kolaborację z mamą – Nauczoną. Ktoś jeszcze nie wiedział, że moja mama bloguje i to z powodzeniem? A to proponuję napisać na rychtyg-fanpejdżu cokolwiek miłego pod postem, na pewno dostaniecie od Nauczonej reakcję love it. Wracając do posta gościnnego – do sprawy podeszłam tak jakbym miała sprzedać komuś koncepcję biznesową i zrobiłam prezentację na temat proponowanego wpisu. Nawiasem mówiąc prawdę mówi o sprzedawaniu Ola Budzyńska – jest to całkiem przyjemne kiedy oferuje się “towar”, w który się wierzy, a w nasze rodzinne treści akurat wierzę bardzo. Kasia przyjęła nas do grona gościnnych autorów i w ten sposób w kwietniu opublikowany został post o kreatywnych sposobach na naukę. Polecam!
W kwietniu w ogóle było pracowicie, bo przygotowywałam się też wtedy do mojej pierwszej blogerskiej konferencji – Blog Conference Poznań 2018. Przygotowania owe nie polegały na szukaniu stylizacji, a raczej źródeł do informacji, które chciałam zawrzeć w moim blogowym przewodniku po Poznaniu. Ukazały się dwie części, które przepięknie zilustrowała Nauczona, bo któż by inny, a z obu części jestem dumna prawie tak samo jak z samego Poznania.
Inny sukces, tym razem frekwencyjny? Chodzi o mój tekst dotyczący kreskówkowych teorii spiskowych, który przeczytało w tym roku więcej ludzi niż mieszkańców Złotowa, a Złotów jest na tyle duży, że ma oddział położniczy, wiem bo się tam urodziłam. Sami rozumiecie. Sukces frekwencyjny przyszedł z dnia na dzień i objawił się tym, że ledwo zipiący serwer poinformował mnie o sporym zużyciu. Sprawcą zużycia okazał się wątek na… Wykopie, który otwierałam z bijącym sercem, bo co jak co, ale państwo z Wykopu podchodzą do wielu spraw poważnie i tutaj taryfy ulgowej nie będzie. I nie było, chociaż feedback był w przeważającej części pozytywny (na bloga trafił tylko jeden komentarz o treści ty cipo durna więc chyba sukces?). Od czasu wykop-eksplozji tekst coraz częściej pojawia się w sieci i tym samym poprawia moje zasięgi, dziękuję bardzo.
To co się nie udało?
O rany jak ja walczę z tym Fejsbukiem! Jeszcze nie na noże, ale zdecydowanie przeliczyłam się z planowaną liczbą obserwatorów na 2018. Tempo było stabilne, ale krzywa dużo mniej stroma. To oznacza, że jeśli ktoś z czytających to jeszcze nie lubi Rychtyga, a chciałby bo wtedy wyświetlą się nowe teksty, to proszę tu klikać i poprawiać stromość krzywej.
Nie ruszyłam dwóch tematów, które mogą rychtyg-społeczność uratować kiedy już wszyscy wyłączą sobie tablicę na Facebooku. Mowa o grupie na FB i newsletterze. Obowiązkowe zadania na 2019? Zdecydowanie tak.
Tam i z powrotem
W tym roku z naciskiem na z powrotem bo głównie wracałam w sprawdzone miejsca. Dwa razy odwiedziłam mistyczne Podlasie, a przejazd trasą Augustów-Giby o świcie przy dźwiękach soundtracku z Kruka zapisałam w pamięci jako jedną z bardziej niezwykłych chwil tego roku. Niespodziewanie upalny tydzień spędziliśmy we wrześniu w Bieszczadach – o tym jakie atrakcje czekają w tych górach napisałam o tutaj, a w warsztacie jest jeszcze wpis o bieszczadzkich gastroprzyjemnościach.
Jesień w ogóle była dla nas wyjazdowo łaskawa. Okrągłe urodziny spędziłam w drodze na Śnieżnik, a wcześniejsze dwa dni w Górach Stołowych pretendowały do miana “najbardziej idealnego wydania polskiej złotej jesieni”.
Ach, byłam też nad morzem! W lutym, bo przecież – jednego dnia płakałam razem z polskimi biathlonistkami w Ustroniu Morskim, a kolejnego miałam okazję spędzić noc w słynnych dryfujących domkach w Mielnie. Na zamrożonym jeziorze nie dryfowały, ale zachód słońca nad ośnieżoną taflą wspominam bardzo przyjemnie. Przy okazji przyjemnego wspominania – byłam też weekendowo w Łodzi i przez ten weekend na każdym kroku zastanawiałam się o co chodzi ludziom z tą Łodzią? Może to sentyment do rękodzieła włókienniczego, może to, że trafiłam na dwa słoneczne dni, a może fakt, że zobaczyłam ledwie cząstkę miasta, a w tej cząstce było interaktywne muzeum więc musiało mi się spodobać.
I nie było żadnego zagranico? Ano był krótki wypad do deszczowego Utrechtu, który pokazał, że dobra ekipa i gry planszowo-imprezowe to wszystko czego mi towarzysko potrzeba. Plany podróżnicze były determinowane nieco kapryśną formą zdrowotną, a poznańskie mieszkanie, w którym w końcu doczekaliśmy się kanapy, która zaspokaja potrzeby pracujących z domu i odpoczywających z domu sprawiło, że trochę nie chciało nam się z tej kanapy ruszać.
Zdrowie
(jak się kończy 30 lat, to się robi sekcje zdrowie, ot co)
Nie uwierzycie, ale ciągle nie polubiłam biegania, zresztą wspominałam już o tej przypadłości w moim zestawieniu Czego nie zrobiłam przed trzydziestką. Za to polubiłam dźwiganie, rwanie, podrzucanie i wyciskanie – taki słabiaczek jak ja może łatwo złapać ciężarowego bakcyla, bo postępy przychodzą szybko, a życióweczki motywują.
A z mniej wyczynowych tematów? Z jednej strony mogłabym napisać, że pod tym względem był to rok wielkich zmian, a największą z nich wycięli mi w marcu (przesłanie #1 z tego tekstu – proszę wziąć i zapisać się na USG czy inne konieczne badania, nie ma milszego uczucia niż świadomość, że hej chyba w najbliższym czasie nie padnę na to, to i to).
Z drugiej strony na zewnątrz rok był raczej mało ekscytujący – i to jest kolejne przesłanie które chciałabym, żebyście spróbowali rozważyć – zajrzyjcie w głąb siebie i zastanówcie się czy nie warto wprowadzić tam zmian, które może są nieefektowne, ale na pewno efektywne. Może potrzebna wam jest nie podróż w stylu eat pray love, a raczej wycieczka na rozmowę do terapeuty. Może nie tatuaż upamiętniający przeszłość, a raczej z tą przeszłością rozprawienie się. A może wszystko będzie przydatne, jestem całym sercem za tatuażami i podróżami – chodzi mi o to, że czasem trudniej jest nam dokonać tych zmian, których na zewnątrz nie widać, a to one mogą zrobić różnicę. Brzmi enigmatycznie? Ano, nie chciałabym dawać gotowych recept i samouczków do autodiagnozy – raczej impuls do jej zrobienia. Enigmatyczna Ania to superbohaterka naszych czasów, pozdrawiam.
Plany na 2019
Pojeździć, pojeść i pooddychać. W 2019 chciałabym skorzystać z tego na co pracowałam w roku poprzednim – i nie chodzi tutaj o odebranie zaległych dni urlopowych, bo tych wcale nie mam za wiele. W głowie (a częściowo już w kalendarzu) mam kilka krótszych wyjazdów do niepowtarzalnych miejsc w Polsce – w ich wyszukiwaniu niezawodny jest Slowhop, a jeden wyjazd słuszniejszych rozmiarów i najchętniej za ocean. Rozwojowo też będzie się działo – chcę skończyć kurs dotyczący analizy danych, który dostałam w uznaniu za wczesne wstawanie przez pół lata – to dłuższa historia i zasługuje na osobnego posta. Napiszę jak zostanę szczęśliwą absolwentką!
A co na Rychtygu? Ano rychtyg treści będą, no przecież! Nie zabraknie serii bardzo rychtyg, w której będzie sporo kultury, na osobne posty w kategorii Ania w kinie zasłużą pewnie kolejne polskie filmy i seriale. Z ankiety, którą przeprowadziłam kilka tygodni temu wśród czytelników bloga wynika, że chcieliby więcej czytać treści lajfstajlowych – postaram się i to spełnić. O tym czym maluję nosek przed wyjściem raczej nie będzie, ale o innych umilaczach życia na pewno.
No Comments