Jakie dawałabym sobie szanse na to, że w 2019 wyląduję na terenie festiwalu Pol’and’rock? Mniej więcej żadne, a dokładniej takie jak na to, że przestanę kiedyś wąchać naczynia przed jedzeniem.
Ale brak planów wyjazdów na Pol’and’rock 2019, zwany niżej Woodstockiem, no bo co w końcu kurczę blade, nie wynikał tylko z tego, że mam czuły węch. To po prostu zupełnie nie był mój rodzaj rozrywki. Głośna muzyka? Nie, dziękuję. Tłumy? Ojezu. Słońce? Tylko na mrozie. Fizjologiczna perfumeria? Przypominam, że wącham naczynia przed jedzeniem.
A jednak! Góra zebrała się i przyszła do Mahometa, a kwiat paproci zakwitł nie na jedną noc, a całe 24 godziny – pojechałam na Woodstock. Pierwszy raz od 15 lat, bo wtedy na świeżo (o ironio) przeniesionym do Kostrzynia festiwalu zawitałam po raz ostatni.
Czytając ten wpis pamiętajcie więc, że chociaż Woodstocku nie stworzono dla ludzi takich jak ja, to pod hasłami przewodnimi podpisuję się rękami i stawiam pieczątkę firmową. Co prawda haseł próżno już szukać na dekoracji dużej sceny, ale miłość, przyjaźń, (cicha) muzyka, stop przemocy, stop narkotykom, rock’n’roll – to mój dżem. Więc owszem – jestem zdrajcą metalu, ale z ideałami.
Co przywiodło mnie na przystanek Woodstock w 2004? Głównie wizja tego, że zasmakuję totalnej wolności (smakowała ciepłym browarem, średnio polecam) i posłucham na żywo ulubionych zespołów (dzisiaj słucham trochę innych, ale miłość do T.Love została). No i jeszcze to, że Woodstock w CV będzie wspaniale wyglądał podczas poznawania nowych ludzi w liceum, które miałam zacząć miesiąc później (nie tylko zadziałało, ale i zaowocowało pięknymi znajomościami!).
Po 2004 roku do Kostrzynia nie zaglądałam: na początku niezaglądaniu towarzyszyła rozpacz z ręką w gipsie w tle, a potem jakoś już nie było ani okazji ani ochoty. Do teraz.
Co przywiodło mnie na Pol’and’rock w 2019? Z tych powyższych to jednak najbardziej przyjaźń. A konkretnie przyjacielskie hasło rzucone gdzieś na początku tegorocznego Męskiego Grania “ej Ania, jedziesz na woodstock?”. No, a wiadomo, że Ania jedzie na Woodstock kiedy jest pod wpływem Justyny Święs śpiewającej akurat, że wszystko jest sceną do tańca dla nas, dla nas, dla naas. Spakowałam więc najpotrzebniejsze rzeczy na jeden dzień pobytu i objuczona jak osiołek, wskoczyłam do pociągu relacji Poznań – Krzyż. A jeśli jesteście dobrzy z gegry, to wiecie, że to nie po drodze, więc od razu mówię, że w Krzyżu wsiadłam do samochodu jadącego już zupełnie w dobrym kierunku.
Eau de Woodstock – na wyjątkowe okazje
Najwyraźniej Woodstockowy perfum, to woń o tyle intensywna, co ulotna, bo zupełnie nie pamiętam czy w 2004 śmierdziało. Byłam chyba na jakiekolwiek odczucia olfaktoryczne zbyt podjarana tematem, więc zasięgnijmy opinii Ani AD 2019 – oj, miejscami śmierdzi. Jak dla mnie głównie śmieciami i żarciem, chociaż okolice toi-toiowych alejek dodają do tego bukietu jeszcze silną nutę ekskrementów. I tam jest rzeczywiście nie do zniesienia – w pozostałych miejscach nie jest źle (a to mówię ja, człowiek-nos na smrodki).
Skoro już jesteśmy przy toaletach – 15 lat temu nie trzeba było z nich zbyt często korzystać, bo w okolicy był las zapraszający na krótkie przechadzki (teraz chyba stacjonują w nim już ludzie). W tym roku na szczęście byłam na campingu z własnym węzłem (no, węzełkiem) sanitarnym – inaczej być nie mogło bo w piramidzie moich potrzeb czysta toaleta jest gdzieś pomiędzy dostępem do Eurosportu, a owsianką z owocami – czyli wysoko. I chociaż nie mam wątpliwości, że kiepski stan toalet to zasługa samych uczestników festiwalu, to może jednak da się coś z tym zrobić? Choćby za cenę biletów, o których więcej poniżej.
Dość już tego człap-człap – czyli trochę o muzyce, a trochę o logistyce
O muzyce dlatego, że występ Majki Jeżowskiej był doświadczeniem z serii tych, które wspomina się po latach i opowiada potem wnukom o tym, jak to babcia skakała śpiewając o laleczce z saskiej porcelany. A tłum, który po zakończeniu koncertu śpiewał jeszcze A ja wolę moją mamę był dla mnie jednym z *tych* woodstockowych momentów.
Ale człap-człap to też dokładny zapis tego, co na Woodstocku robi się najczęściej – człapie z miejsca na miejsce, człapie z nogi na nogę w kolejkach etc. Teren imprezy jest spory – spacerując bardzo ergonomicznie wyczłapałam w jeden dzień 20 kilometrów. I mógłby to być akapit tylko o tym, że na Woodstock zabieramy wygodne (i “do zniszczenia”) buty, ale całe rozplanowanie terenów festiwalowych sprawiło, że chcę jeszcze dodać kilka słów o tłoku.
Tłok, zwłaszcza w momencie szczytu przesiadkowego z Dużej na Małą Scenę, jest niesamowity i niesamowicie przerażający. Jedno to to, że ja w ogóle nie lubię stać przesadnie blisko obcych ludzi (co zawsze czyni z mojego miejsca na koncercie korytarz tranzytowy), ale napór tłumu, który wędruje z miejsca na miejsce, budzi grozę niezależnie od preferencji.
Czy zawsze tak było? Niekoniecznie – trochę dlatego, że kiedyś w ogóle inaczej wyglądał zestaw Woodstockowych klocków – nie było tylu scen, nie było wielkich stref partnerów etc. Jestem przekonana, że organizacja takiego eventu to jakiś kosmiczny tetris i chociaż zazwyczaj organizatorzy spisują się w tej kwestii na szóstkę, to w obszarze gospodarki tłumem trochę strach o to, co może się kiedyś wydarzyć. Oby nie!
Czy na Woodstocku jest bezpiecznie?
Tutaj moje zdanie zupełnie nie zmieniło się na przestrzeni kilkunastu lat – jest bezpiecznie. Nie dlatego, że ludzie są jacyś szczególnie ostrożni – tutaj wielką robotę wykonuje Pokojowy Patrol i inne służby porządkowe. Profesjonalizm i czujność są tu na najwyższym poziomie, nie przesadzam.
Sporo słyszy się o kradzieżach – w 2004 ktoś ukradł z naszego obozowiska buty, w tym roku obyło się bez strat. Problem kradzieży i niszczenia jest jednak obecny – czy pomogłoby biletowanie imprezy? Według mnie trochę tak, ale wiem, że to bardzo mocny postulat, bo przecież Woodstock i “darmo” to najlepsi przyjaciele. Na pocieszenie mam jeszcze mocniejszą propozycję – ja to ograniczyłabym na Woodstocku używki. Mówię to ja prawie 31-letnia, ja prawie 16-letnia była zachwycona gamą atrakcji tego rodzaju (chociaż spokojnie, korzystałam tylko ze wspomnianego ciepłego piwa). Nie mówię o kompletnym zakazie, ale może pora sięgnąć po innowacje rodem z Black Mirror i odciąć od wodopoju ludzi, którzy mają za dużo promili? Futurologia na bok, narąbani ludzie mogą łatwo zrobić krzywdę sobie i innym.
Teoretycznie już nie można wejść na teren koncertu z alkoholem (i sprawdzane jest to bardzo skrzętnie), ale konsekwencją tej zasady jest pijący tłum tuż za wyznaczoną strefą koncertu – nie uwierzycie – tam też wszystko słychać i widać. Nie zrozumcie mnie źle – popijanie alkoholu przy koncertach jest naprawdę miłe i w pełni je popieram, ale prawie każde niefajne zachowanie jakie obserwowałam na Woodstocku łączyło się ze zbyt dużym spożyciem alkoholu (lub narkotyków, ale na tym to ja się nie znam). Pogłoski o stosach strzykawek można włożyć między bajki, ale chwiejny krok jest, niestety, na porządku dziennym. Czujne służby co rusz dobudzają słodko drzemiących i nie chcę myśleć ile mogłoby być na tym festiwalu ofiar gdyby nie to.
Ach, i jeszcze jedno – Woodstock to wspaniała atmosfera, free hugs i zbijanie piątek z nieznajomymi. Pamiętajcie tylko, że jest 2019 i jeśli ktoś, dajmy na to, nie chce darmowego przytulaska lub nie docenia “komplementu” to jest też ok. Wolność na 100%, ale konsent na 101%.
Róbta, co chceta, ale cały rok, ok?
Jestem ciekawa jaki odsetek uczestników śpiewał z Happysadem my się nie chcemy bić, my się chcemy całować. Ja nie śpiewałam, bo byłam wtedy jeszcze w domu, ale swój wykon odbębniłam na poznańskim marszu równości. Chodzi mi o to, że wcale nie jestem do końca przekonana, że tacy byliśmy tam wszyscy kochający się nawzajem, szanujący i zupełnie nieagresywni. Jakie mam dane? Żadne, dziękuję! I może się mylę – chciałabym się mylić, ale coś czuję, że jeśli w Polsce rzeczywiście funkcjonuje kilkuset tysięczna armia wojowników o miłość i szacunek dla planety i jej mieszkańców, to jej spora część chyba między Woodstockami leczy zakwasy i rezygnuje z działalności obywatelskiej oraz recyklingu. Bo w Polsce i na świecie poza miasteczkiem festiwalowym jest wuchta rzeczy do dogrania jeszcze – głównie w temacie właśnie miłości i przyjaźni.
Na koniec kilka słów o powrotach – niekoniecznie o korkach, których za bardzo nie doświadczyłyśmy, ale o reakcjach na powrót z Woodstocku w sieci. Dotknęła mnie też ogromna liczba komentarzy dotyczących tego, że omatko, najgorzej, normalne życie od jutra, jak to przeżyć, tyle czekania na kolejną edycję, a teraz powrót do beznadziejnej rzeczywistości. I muszę powiedzieć, że zupełnie nie jest to mój tok myślenia, ani 15 lat temu ani dzisiaj. Biorę na klatę odpowiedzialność płynącą z tak potwornej generalizacji (bo nie każdy i nie zawsze), ale – to chyba niedobrze, jeśli kilka(naście) dni w Kostrzynie to czyjaś wyłączna radość w roku kalendarzowym? Uniwersalnej recepty na zmiany nie mam, ale serwuję taki pokarm dla myśli – za darmo, jak to na Woodstocku!
Podsumowując: Woodstock to nadal miejsce, które może zaoferować prawdziwie magiczne momenty. Te mniej magiczne (z mojego punktu widzenia) można pewnie też rozwiązać i to mniej radykalnymi środkami niż te, nad którymi zastanawiam się ja (ale już dziś zapraszam was na biletowany festiwal małoalkoholowo-bezwonny, który kiedyś odnajdę).
Życzenie? Chciałabym zobaczyć więcej tej miłości, przyjaźni i #stopplastikowi w codziennym życiu i codziennym internecie.
Chciałabym żeby róbta co chceta było dla niektórych mniej o tym, że mamaniepatrzynapierdalamosiemnastybrowarichodzęzgołyminerkami, a bardziej o tym, że dopóki nikogo nie krzywdzimy (a w tym zbiorze są i ludzie i zwierzęta i rośliny i, w duchu tworzenia treści ponadczasowych, istoty pozaziemskie), to róbmy to, co przynosi nam radość i szczęście – nie tylko na Woodstocku.
O, a jeśli chcecie obejrzeć przepiękne zdjęcia z kilku poprzednich edycji festiwalu, to koniecznie zajrzyjcie tutaj.
1 Comment
nieśmigielska
6 sierpnia 2019 at 01:13mądrego to dobrze posluchać!
na relacje z woodstocku rzucam się jak pies wąchać zasikane słupki, w tym roku ominął mnie chyba najciekawszy (z mojego punktu widzenia) lineup, a i tej majki jeżowskiej sobie chyba nigdy nie daruję. ktokolwiek to wymyślił, jest geniuszem. w przyszłym roku czekam na fasolki reunited 20 lat później. i jestem o krok, żeby włączyć wreszcie premiere pro i zmontować video z zeszlorocznej edycji, no o krok!
natomiast co do bycia eko: nie znam sie, to wypowiem się: wydaje mi się że dopiero bieżący rok jest pierwszym, który przyniósł prawdziwe zaczątki zmiany w myśleniu ludzi (sama widze po sobie, że rok temu nie przyszłoby mi do głowy latać po mieście z plastikowym pudelkiem na własne jedzenie, a w tym roku i owszem, harryego krisznę ładowaliby mi tylko do tuperware’a) i że juz w tym roku (oceniając ze zdjęć teogorocznych i stanu sprzed roku, dwóch… pięciu), było lepiej. czyli za rok będzie jeszcze lepiej. czyli za 5 może będzie dobrze 😉